poezja
  debiut
- 2em
- Mariola Badowska
- Justyna Chmura   "Wandzia"
- Piotr   Kaczorowski
- Paweł Koźbiel
- Katarzyna   Mazińska
- Barbara Ryba
- Anna Stankiewicz
- Adam Śmigielski
- I inni

  po debiucie
- Regina Misztela
- Klaudia   Rogowicz
- Kornelia   Romanowska
- Piotr Rudnicki
- Ewa Turska

proza
- Justyna S.   Chmura
- Łukasz Henel
- Konrad Kokosa
- Anna Stankiewicz

cytaty

galeria
  fotografia
  - Maciej Belcarz
  - Tomasz Majewski
  - Ewa Turska
  - Karol Yanar

  rysunki
   - Ewa Turska
   - Konrad Kokosa
   - Konrad      Kwoka

  teatr
     - Norwid inaczej








LIS

   "Od początku wiedziałam, że chce mnie zabić, powiedziały mi o tym kose spojrzenia przelatujących wróbli" - stwierdziła moja matka.
Dom, w którym przyszedłem na świat podobny był do tajemniczego królestwa, rządzonego niepodzielnie przez moją matkę i jej siostrę. Chłodne epitafia schodów, rozgrzane słońcem przestrzenie poprzecinane strugami światła igrającego ze wszędobylskim kurzem, święte obrazy spoglądające słodko - surowo ze ścian, zamolałe, cuchnące naftaliną futra drzemiące w trumniastych szafach, złowieszcze zezowate kocury i perwersyjnie powyginane fikusy - to wszystko było podzielone.    Cały dom był podzielony na strefę wpływów mojej matki lub ciotki. Nieznajomość ulotnych granic nie była żadną wymówką - sprowadzała na winowajcę, czyli mnie, dziką awanturę. Pamiętam jak dziś historię lisa, martwego od dawna i wypchanego trocinami, który niewiadomym sposobem wymknął się z domu. Jestem pewien, że kierowało nim umiłowanie wolności, które natchnęło siłami na nowo martwe truchło.
Poszukiwania lisa trwały bite trzy dni i trzy noce, dzikie stada podejrzeń przelatywały pod sufitem, w poszukiwania zaangażowany został święty Antoni oraz ogromne ilości leków psychotropowych i kawy. Nic to, lis nie odnajdywał się i nie powracał, aż wreszcie moja ciotka, wynosząc śmieci dostrzegła jego lśniące podstępnie oko łypiące spod klapy śmietnika. Ponieważ znalazczynią była moja ciotka, uzasadnione było podejrzenie, że podróż lisa była (w miej lub bardziej jawny sposób) inspirowana przez moją matkę.    Na tej zasadzie, wszystkie zdarzenia zyskiwały walor natychmiastowej wyjaśnialności - nagły deszcz pustoszący pranie ciotki był oczywistym przejawem złośliwości matki, dziura w pończosze matki była oczywistym przejawem nienawiści ciotki.
Jako dziecko zupełnie przystawałem na taką interpretacją świata, przystawałem zawsze na podwójną kolację, podwójny obiad, podwójne wyjście do kościoła, żeby nie urazić godności żadnej z monarszyń, a że obiadu, kolacji i śniadania prawie nigdy nie było, sam obowiązek podwójnej wizyty w kościele wydawał mi się lekki do zniesienia i nawet przyjemny.
Słuchając śpiewów anielskich i dmących miechów pośród kadzideł i starych bab wyobrażałem sobie siebie siedzącego na tronie, mesjasza, który przyjdzie kiedyś i położy kres wszelkiej niezgodzie. Lecz czasem pośród tej anielskiej symfonii pojawiał się on, lis wypchany trocinami, śpiewający nuty czarodziejskie i grzeszne. Bałem się, że ksiądz usłyszy lisa, że go zauważy, kiedy przepełza pomiędzy ławkami i wózkami dla niemowląt, kiedy wdrapuje się na dach kościoła i tańczy swój obłąkańczy taniec.
Ale on go nie zauważał, a może udawał tylko, że nie zauważa, może znał lisa aż za nadto dobrze. Lis śpiewał zawsze podobnie a zarazem inaczej, śpiewał o cieple deszczowych wieczorów, o odległych wyspach na Pacyfiku, o tajemnicach pustyń, o bajkowych piersiach dalekich księżniczek, o udach które drżą mglistą niecierpliwością, o niedostępności gór i strzelistości pagód, o chłodzie śniegu i blasku oczu, śpiewał błękitnie, złociście i zielono.

   W domu w cieniu matki i ciotki żyła też i babka, właściwie bardziej interpretowana przez większość przybyszów jako mebel, niewidoczna i stara jak sam dom. Kiedy umarła, nastał okres zawieszenia broni, matka i ciotka podały sobie (oczywiście w sposób niewidoczny i czysto symboliczny) swoje kościste dłonie i udały się na pogrzeb.

   Trumna w której spoczywała babka była podobna do łodzi i tworzyła wraz z babką nierozerwalną całość, tak, jakby trumna wstydziła się przed babką tego, że kiedyś była drzewem, a babka przed trumną tego, że była kiedyś kobietą.
Dzień pogrzebu przypadał w listopadzie, który przeczuwając doniosłość zdarzeń skrapiał kaplicę ciągłym deszczem. Matka i ciotka, jak zmokłe gawrony sterczały bezmyślnie na trumną. Reszta nielicznej rodziny skupiła się w odległym kacie kaplicy szurając butami i spoglądając na zegarki. Ceremonia opóźniała się wyraźnie, na tyle wyraźnie, by można było zacząć się niepokoić. Nie było ani księdza, ani mężczyzn do niesienia trumny, po pewnym czasie rodzina gdzieś się rozpierzchła i nad ciałem Babki - Trumny zostałem ja i dwa futrzane gawrony. Było oczywiste, że już nikt nie przyjdzie - matka i ciotka zapomniały najwyraźniej dopełnić niezbędnych formalności.
Wtedy się zaczęło. "Jezu Chryste" - wrzasnęła moja matka wskazując jedną ręką na ciotkę a drugą na Babkę - Trumnę - "jak mogłaś Purchawo zapomnieć zapłacić tym cmentarnym osłom!". "Nie bluźnij" - odparła drżącym głosem i surowo ciotka - "nie używaj imienia Pana Boga na daremno ..ty...ty Kupo Gnoju".
Postanowiłem działać, poganiany piorunującym spojrzeniem, jakie posyłał mi raz za razem Michał Anioł z kaplicznego witraża: "Ten dzień jest dniem wyjątkowym, i choć zapomnieliśmy o kilku nieistotnych kwestiach, powinniśmy ponieść trumnę sami, powiem więcej, nie mamy wyjścia" - stwierdziłem najbardziej stanowczo jak potrafiłem i sam, by dać przykład zatrzasnąłem energicznie wieko trumny i złapałem za jeden z mosiężnych uchwytów.
   Matka i ciotka zawahały się lecz chwiejnie złapały za pozostałe uchwyty i cały orszak ruszył kolebiąc się na wszystkie strony do drzwi. Kiedy byliśmy już w połowie drogi przez cmentarz, moja matka nie wytrzymała i wysyczała w kierunku ciotki: "Mamusia umarła bo dawałaś jej za dużo owsianki a za mało insuliny".
Twarz ciotki zbladła, przypominała teraz zastygłą twarz zamrożonego indyka. Widząc, że święci się wielka awantura zaintonowałem głośno i wyraźnie pobożną pieśń. Wtem, ku mojemu przerażeniu pojawił się lis, zacząłem więc śpiewać jeszcze głośniej mając nadzieję, że go to odstraszy. Lis był jednak jak błyskawica, jak strzała. Przebiegł przez nogę ciotki, a ta wrzasnęła głośno i puściła uchwyt trumny.
Nagle zdałem sobie sprawę, że jak na listopad jest bardzo ciepło i że wokół panuje przedziwna cisza. Zobaczyłem matkę leżącą na ziemi z głupawo - rozwścieczonym a jednocześnie natchnionym wyrazem ust i zobaczyłem uchwyt trumny wraz ze śrubkami w swojej ręce. Zobaczyłem jak trumna spada na siemię, a z niej wyskakuje (zawsze w ten sposób wyobrażałem sobie przysłowiowego diabła wyskakującego z pudełka) noga mojej babki.
Dalej wydarzenia, które zwolniły na chwilę nabrały zastraszającego tępa.
"Od początku wiedziałam, że chce mnie zabić, powiedziały mi o tym kose spojrzenia przelatujących wróbli" - stwierdziła moja matka. Jej twarz wyrażała teraz złośliwą radość.
Błyskawicznie pochwyciła leżący na pobliskim grobie znicz (jedno z tych wielkich, chińskich gówien palących się przez trzy dni) i zamachnęła się celując w głowę ciotki. "Masz ty Maszkaronie, ty dewoto, ty Pindo Plugawa" - wrzasnęła dziko.
Głowa ciotki zapadła się w sobie, może dlatego, że ujście znalazły wszystkie pobożne myśli zgromadzone tam od młodości a sama ciotka padła bez tchu na ziemię.
"Cóż za tragiczna scena" - pomyślałem obiektywnie - "zaraz zwariuję".
"To wróbelki już ostrzegały mnie przed twoją ciotką, a ja nie chciałam ich słuchać, a one ostrzegały mnie jak świętego Franciszka" - gaworzyła słodko moja mama.
Wtem lis uderzył ponownie wyskakując niespodziewanie z wnętrza trumny, w której sprytnie się ukrył, wpił się zębami w gardło mojej matki a ja niezdolny do niczego tkwiłem oparty o zimny marmur nagrobka.
"Przyszedłeś jesienią, odszedłeś wiosną - dziękuję Ci za wspólne lata" - głosił napis.

   Jestem teraz zatopiony w zieleni kolejnego dnia, nie ma już matki i ciotki. Gawrony odleciały, przyszła wiosna. Nie wiem co ze mną będzie, zostałem prawie sam. Mówię prawie, bo wiem, że lis jest niedaleko. W nim pokładam całą moją nadzieję.



strona główna
dolacz
redakcja
kontakt
linki
ksiega gosci
forum
ostatnio dodane zdjęcie
Tomasz Majewski- mieszkańcy Ziemi
ostatnio dodany wiersz
huśtawka

uczepiłam się twoich ust
czyniąc z nich huśtawkę
obłędu

śmieję się teraz jak dziecko
gdy mijam Twoje oczy
unosząc się
i
opadając

na huśtawce obłędu
z której jeszcze nie spadłam

Ewa Turska



Copyright ® 2006 by www.roses.site.piekielko.pl. All rights reserved.